Upadek - Tadeusz Pień

Upadek

Zwracam na chodnik pianę z nałogu.
Skręcam powoli w przypadkowe ulice.
Ślepnące oczy świecą próżnością.
Latarnie jęczą, zmęczone wilgocią.
Szept zgrzytu sumienia, dociąża ramiona.
Pełzam po śladach niespełnionych pragnień.
Otwieram pozamykane w słowach melodie.
Złudzenia mnie pchają w ciemne hotele.
Kałuże wlewają się w myśli rozmyte.
Czarny jest piasek na brzegu tej plaży.
Podnoszę głowę ciężką od stali.
Upadam i wstaję po raz ostatni.

Czołgając się jeszcze w cieknących marzeniach,
bijąc z żałosnym oporem mych ruchów,
wchodzę do jasnej sali ze słońca i żywcem płonę – nie czując gorąca.
Ten obraz ożywia ducha mojego,
niszczy pokłady ciemności przeklętej,
zabija i wlecze za sobą trupa,
wywleka żyły, niczego nie szuka.

Powoli wpadam w niemoc bezpieczną,
oddałam od siebie wszystkie pragnienia,
żyję z poczuciem własnego syfu,
nie szukam na siłę łez oczyszczenia.
Kiedy uciekam tak sam przed sobą,
ze strachu kłaniam się wszystkim przeklętym.
Po drugiej stronie z pogrzebu wracasz,
swój dzień ubrałaś sukienką bez ramion.

Szeptem tej nocy wyrwałaś mi serce,
myślałem, że po to by je nieść za sobą.
Lecz z dziwnym uśmiechem na twarzy,
odeszłaś w chłód dłoni, uczucie trwoniąc.
Wśród dróg, które potem nadeszły,
pył to już tylko suche wspomnienie,
nie pójdę dalej, nic już nie znajdę,
wiem gdzie prowadzi kłamstwo tych zdarzeń.

Tadeusz Pień


Posted

in

by

Tags:

Comments

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *